top of page
Kamil Kmak

"Najpiękniejsze miejsce na ziemi | Grybów, luty 1982"


"«Czy już jest?» – Podczas stanu wojennego tylko to miało dla Beaty sens. Dniami przeważnie nic się nie działo w ich miasteczku na beskidzkim wzgórzu. Godziny wyznaczały dzwony z wieży neogotyckiego kościoła, o którym jej nauczycielka w tutejszej szkole opowiadała, że należał do najwybitniejszych zabytków w Polsce, ale o tym nikt nie pamiętał poza mieszkańcami i kilkoma historykami sztuki. Grybów z wysoką czerwonoceglastą wieżą kościoła ponad sennym rynkiem wysadzanym kamiennymi łbami, rządkiem dziewiętnastowiecznych kamienic, w jednej z których mieszkał Artur Grottger, nie zaprzątał uwagi Polski. Dopiero kiedy nagrano u nich serial z Cieślakiem, późniejszym dzielnym porucznikiem Borewiczem, wtedy zwrócono uwagę na tę niepozorną miejscowość. Beata asystowała w dwóch scenach. Kiedy dzielny Borewicz szedł rynkiem i pytał o drogę. I kiedy jechał starym łazikiem i za nim szybko czarny mercedes z pasażerką, którą była Beata. I kiedy w tym kościele, w tym kościele… Odliczała dni do każdego piątego. Wtedy w kioskach, obok szarej, pełnej jadu i żółci, a w zasadzie czerwieni «Trybuny Ludu», pojawiał się luksusowy magazyn wydawany na pięknym kredowym papierze. Nikt nie potrafił zrozumieć skąd i po co nagle wziął się taki magazyn. Wyróżniał się kolorowymi zdjęciami pełnymi turkusowego morza, antycznych zabytków i dróg wyznaczanych przez murki z cegieł, zza których wyglądały różowe oleandry i kwitnące na żółto opuncje. Beata chciała tam jechać. Wzywały ją egzotycznie brzmiące nazwy: Leptis Magna, Cyrena, Benghazi, Ghadames. Ten magazyn nazywał się nieadekwatnie do prezentowanych zdjęć – «Al-Fatah», co, jak było opisane w stopce, oznaczało «walka». Nie bardzo o to dbała, ledwo też czytała ujęte na każdej stronie złote, a raczej zielone myśli Kaddafiego. Jak się powie siedem razy: «Jestem wolny i służę narodowi», to się zdrowieje, albo, że powinnością każdego Libijczyka jest walka o dobrą i jedyną wiarę. Magazyn czytała pobieżnie, przechodząc szybko do działu kulinarnego. Potem próbowała przyrządzać potrawy jak hummus czy kuskus. Co prawda zamiast kaszy z semoliny używała jęczmiennej, dodawała też minimalne ilości mięsa, które pozyskiwała z kartek, zastępowała wszystkie składniki, jak przyprawy utłuczonymi ziarnami pieprzu i goździków, ale smakowało wybornie. Hummus zaś przyrządzała ze zwykłego grochu i oleju, marząc, że kiedyś doda prawdziwą oliwę z oliwek zerwanych z tysiącletnich drzew, którymi był wypełniony libijski magazyn. Kiedy więc pewnego dnia zobaczyła całostronicowe ogłoszenie, że poszukują pielęgniarek do szpitala w Benghazi, zgłosiła się natychmiast. W anonsie napisano, że dzięki znakomitej współpracy rządu Kaddafiego z rządem Jaruzelskiego oraz ze względu na wielkie zapotrzebowanie Libii na specjalistów, można uzyskać zgodę na wyjazd podczas stanu wojennego. Kilka dni później stała wdługiej kolejce do ambasady libijskiej [...] Z zaproszeniem do pracy w Libii wsiadła na dworcu w Nowym Sączu do nieogrzewanego niebieskiego PKS-u do Grybowa. Autobus był prawie pusty. Z tyłu siedziało kilku mężczyzn w szarych kufajkach, od których zalatywało nieprzetrawionym alkoholem. Przed nią kilka kobiet okutanych chustkami rozmawiało, co i gdzie dzisiaj rzucili w okolicy. «Rzucili» – słowo-klucz lat osiemdziesiątych. Mdliło ją. Chuchnęła na zamarzniętą szybę i palcem w czarnej wełnianej rękawiczce napisała Benghazi. Zegar na wieży neogotyckiej perły Małopolski zaprojektowanej przez Józefa Piusa Dziekońskiego wskazywał piętnastą. Minęła bar Wiarus i drogą nad rzeką poszła tam, gdzie dawno nie była. Weszła do sieni niemal po omacku, idąc długim ciemnym korytarzem. Usłyszała kasłanie. I słowa: – Beato, to ty? – Tak, tato. W rogu na wysokim łóżku, w pokoju pełnym stosów książek i gazet, leżał starszy mężczyzna w pasiastej pidżamie. Ciężko oddychał. Uniósł się nieco i wyciągnął do niej rękę. Kobieta jakby nie zauważając tego, ominęła łóżko i spojrzała na podwórze pełne zardzewiałych żerdzi i drewnianych powyginanych mebli. Jej ojciec kochał renowację starych przedmiotów. Szkoda, że tylko to kochał, westchnęła i wzruszyła ramionami. Nie odrywając wzroku od starej biedermeierowskiej sekretery, powiedziała głośno: – Tato. Zdecydowałam, że wyjadę na kontrakt do Libii."


Cytat pochodzi z książki Nike Faridy "Żona" (wyd. Filia 2016). Akcja powieści rozgrywa się w libijskim Bengazi, na Malcie, w Nowym Jorku, Londynie, Warszawie i... Grybowie, z którego pochodzi jedna z głównych bohaterek. Autorka książki to Polka wychowana w Libii, historyczka sztuki, znawczyni kultury arabskiej i islamskiej. W trylogii "Róża pustyni" opowiada o losach Polaków, którzy emigrowali do Libii w poszukiwaniu zarobku i w celu wyrwania się z PRL-owskiej szarości, oraz losach kolejnych pokoleń ich rodzin.


Fot. rynku w Grybowie, nieznanego autora, sprzed około pół wieku, ze zbioru przekazanego do Społecznego Archiwum Grybowa przez p. Jakuba Łobockiego - dziękujemy

155 wyświetleń

Comments


Ostatnie posty
Archiwum
bottom of page