"Z wędrówek po żydowskich szlakach Grybowa"
Rynek w Grybowie. W oknie wyroby ze szkła i porcelany u Einhorna. Fragment pocztówki ze zbioru S. Dziadzio
Część II. Życie przed wojną (Stanisław Oleksy)
[Komentarz poniżej, odnośniki w tekście]
"Opuszczając ciemną i posępną winiarnię Slamy Finka natykamy się na następny żydowski sklep, to „U Kolberga”. Oficjalna nazwa „Handel Towarów Mieszanych”, gdyż sklep ten prowadził sprzedaż artykułów spożywczych, papierniczych i różnych artykułów potrzebnych w gospodarstwie domowym. Można tu również było kupić ozdoby choinkowe, chociaż zasadniczo Żydzi nimi nie handlowali. Sklep był bardzo dobrze zaopatrzony, więc kupujących było więcej niż gdzie indziej. Dalej mieściły się dwa sklepy gdzie sprzedawano materiały na bieliznę i pościel, różne perkaliki i barchany. Można tu było także kupić wszelkie przybory i dodatki krawieckie. [14]
W miejscu gdzie dzisiaj mieści się zakład szklarski był sklep z artykułami żelaznymi Wallacha, bardzo dobrze zaopatrzony . Można tu było kupić gwoździe, pługi, kieraty, młocarnie. U Wallacha zaopatrywali się wszyscy miejscowi kowale w potrzebne materiały takie jak: podkowiarki, rafy, ośki do wozów, różne śruby. W piwnicy zaś znajdował się skład koksu. [15] Z zasady – jeśli ktoś poszukiwał potrzebnego towaru, którego akurat nie było w sklepie, właściciel zobowiązywał się do jego dostarczenia w najbliższym czasie, bo tego wymagało dobro klienta i opinia solidnego kupca. Żyd znając możliwości finansowe klienta często proponował sprzedaż towaru na kredyt ze spłatą w dogodnym terminie. Inny sklep tej samej branży i równie dobrze zaopatrzony to sklep „U Schejna” (dzisiejszy sklep chemiczny). [16]
Obok sklepu żelaznego Wallacha, jako ostatni po tej stronie rynku był sklep z artykułami szklanymi Einchorna, gdzie obok kieliszków, szklanek, kufli i wielu innych drobiazgów można było kupić luksusowe lampy naftowe, dzisiaj prawie nieznane. [17] Ktoś, kto nie pamięta tamtych czasów może dziś powiedzieć: a cóż to za handel mógł być w Grybowie pół wieku temu? A wtedy handel kwitł, ciągle się rozwijał i doskonalił!
Tuż za apteką w narożnym budynku miał swój sklep - dzisiaj nazwalibyśmy go 1001 drobiazgów, niejaki Menasche Hartman. Sklep był estetyczny i dobrze zaopatrzony w atrakcyjne drobiazgi. Na przykład u Hartmana można było kupić autentyczny rewolwer, na który trzeba było mieć zezwolenie Policji. [18]
Przechodząc koło kościoła i kierując się w stronę mostu kołowego, na pustym dzisiaj placu znajdowało się szereg sklepów takich jak: obuwniczy, żelazny, spożywczy i z pieczywem. A tuż przy rzece była żydowska piekarnia. [19] Prywatnych piekarni było w Grybowie sześć, w tym trzy żydowskie. Konkurencja była duża, dlatego każdy z piekarzy starał się, aby jego pieczywo znalazło uznanie kupujących. Chleb z tych piekarni pachniał czarnuszką, kminkiem, makiem a bułeczki były naprawdę chrupiące. [20]
Oprócz wielu małych sklepików z towarami spożywczymi, mieszanymi i kolonialnymi gdzie kupowało się łakocie, takie jak: figi, daktyle, cytrusy, były też sklepy gdzie np. kupowało się różnorodne skóry, przybory szewskie. W nich zaopatrywali się okoliczni szewcy, bo trzeba wiedzieć, że porządne buty wykonywali wysokiej klasy fachowcy – rzemieślnicy. Obuwie wykonane przez takiego szewca wydawało się nie do zdarcia i mimo upływu czasu trzymało fason. Zdarzała się tandeta, jak buty wykonane z dodatkiem tektury, bo ludzie poszukiwali taniego obuwia, godząc się na niską jakość.
Z dotychczasowego opisu wynika, że konkurencja w handlu była olbrzymia. O klienta trzeba było zabiegać, a w dodatku trzeba było robić to umiejętnie i skutecznie. Sklepikarz czy sklepikarka – często młoda i szykowna, stali przed sklepem i zapraszali: wstąpcie do mnie, mamy świeży towar to może coś dla siebie wybierzecie... Przechodzący odpowiadał – nie mam zamiaru nic kupować, nie mam pieniędzy. Na to sklepikarz – Nic nie szkodzi, towar zawsze można obejrzeć, to nic nie kosztuje, a może akurat coś się spodoba… A kiedy już ktoś dał się namówić i wszedł, to mógł oglądać i przerzucać towar tak długo jak mu się podobało, a on, kupiec z prawdziwego zdarzenia, sam podsuwał coraz to inne atrakcyjne towary, choć z góry wiedział, że oglądający niczego nie kupi. Wychodzącemu klientowi sklepikarz kłaniał się w pas i zachęcał do ponownych odwiedzin.
Z Żydami trzeba było umieć handlować. Na wszystkie towary spożywcze oraz wyroby polskiego monopolu tytoniowego, zapałczanego i spirytusowego obowiązywały ceny urzędowe. Ceny pozostałych towarów trzeba było uzgodnić ze sprzedającym. W praktyce wyglądało to tak: Jako podrastający chłopiec poszedłem wraz z kolegą kupować ubranie „U Spiry” zwanym także Sową. [21] Żyd od razu nas obskoczył, a zorientowawszy się o co chodzi pokazywał takie i inne ubrania, a gadał przy tym, a zachwalał jaka to wspaniała czysta wełna, jaki krój i tak wokoło, aż do znudzenia. My jednak nie daliśmy się nabrać na jego gadulstwo i szukaliśmy na własną rękę. Nie mogąc wybrać nic właściwego chcieliśmy wyjść. Żyd, dbając o kupującego, zatrzymywał nas, od początku klarował i podsuwał coraz nowe fasony. W końcu zdecydowaliśmy się kupić, lecz spodnie tzw. pumpy w tym czasie najmodniejsze miały być z jednego kompletu, a bluza z drugiego. Żyd o dziwo zgodził się na takie rozwiązanie i przystąpiliśmy do uzgodnienia ceny za to liche ubranie, bo zwyczajnie na droższe nie było nas stać. Żyd cenił ubranie na 30 złotych i bacznie patrzył jaka będzie reakcja. Zdziwieni mówiliśmy – co?! 30 złotych za… taką szmatę?! Żyd oburzony mówił – szmata?! Szmata?! Wyrwał nam ubranie z ręki, nerwowo skręcił w kłębek, położył na krześle i usiadł na nim wiercąc się i uciskając. Następnie prostował go wygładzając i mówił – szmata? Szmata powiadacie? Patrzcie… to czysta bielska wełna, chyba, że nie chcecie kupić. Mówiliśmy – kupić chcemy ale nie za taką cenę. Dajcie więc 25 złotych i niech będzie między nami zgoda. Damy 15 złotych i nic więcej! Żyd aż sapał z wrażenia. Nerwowo biegał po sklepie tam i z powrotem narzekając ile to on musi dołożyć z własnej kieszeni do tego ubrania. Zaproponował 20 złotych, a jeżeli ta cena nam nie odpowiada to nie ma co więcej na ten temat gadać. Żyd opuścił jeszcze 3 złote i po wielkim targu i lawinie słów kupiliśmy ubranie za 17 złotych. Wychodząc z ubraniem pod pachą Żyd żegnał nas, jakby nigdy nic prosił o ponowne odwiedzenie jego interesu.
W Grybowie było kilka karczm żydowskich z wyszynkiem piwa, wina i gorzałki. O jednej takiej, którą dzisiaj nazwalibyśmy „mordownią”, wspominali najstarsi mieszkańcy. Była to karczma „Na Bajorkach” – na pograniczu Grybowa i Białej Niżnej. Tu płukali swoje spragnione gardła obywatele grybowscy i gazdowie z okolicznych wiosek – Białej Niżnej, Stróż, Gródka, Polnej, Wyskitnej itd. Podpiwszy nieco skakali sobie do oczu jak zapalczywe koguty, wodzili się za łby, rozbijając nosy
i obrywając uszy. Takie niewinne igraszki były na porządku dziennym, a poważniejsze kończyły się obrażeniami ciała z zabójstwami włącznie. O tej karczmie i jej ponurej sławie słyszałem tylko
z opowiadań starszych mieszkańców, ponieważ za mojej pamięci już jej tam nie było. [22]
W Grybowie były jeszcze inne karczmy: „U Klaftera” (obok magazynu meblowego ul. Grunwaldzka), „U Herbachów” (obok restauracji Kaskada), „U Fabera” w Rynku i „U Fuhrerów” – najbardziej elegancka (dzisiejsze podcienia Rynku). [23] Dla wygody wszystkich wyszynków i ich spragnionej klienteli Żyd Adolf Kruger prowadził dużą rozlewnię piwa w miejscu gdzie dzisiaj znajdują się pergole i kiosk „Ruch”. Charakterystyczną dla tego budynku była sień licząca ok. 50 m długości, biegnąca równolegle do ulicy. Ta ogromna sień była prawdopodobnie pozostałością po dawnej gospodzie – zajeździe, gdzie można było znaleźć nocleg (nad sienią znajdowały się pokoje gościnne) i schronienie dla koni i powozów. W rozlewni i hurtowni piwa Krugera zawsze były do wyboru różnorakie gatunki piwa z browarów: grybowskiego, okocimskiego, żywieckiego i tarnowskiego. [24]
W Grybowie była również wytwórnia wina mieszcząca się w dzisiejszej mleczarni. Prowadziła ją żydowska rodzina Finków. Produkcja odbywała się metodą chałupniczą – jabłka składowane bezpośrednio na ulicy, łopatą wrzucano do maszyny na ręczna korbę i w ten sposób wyciskano moszcz. [25]
„Na Herbachówce” (obok Kaskady) rodzina Herbachów prowadziła wytwórnię wód gazowanych, to znaczy wody sodowej, lemoniady i oranżady. Oprócz wyszynku i wytwórni wód prowadzili jeszcze skład i sprzedaż nawozów sztucznych – jedyny w całej okolicy, dlatego wiosną i jesienią ruch był tu bardzo duży. Podjeżdżały pod magazyn chłopskie furmanki zaprzężone w woły, krowy i liche konie. Sama sprzedaż odbywała się nieco inaczej niż dzisiaj. Najbiedniejszy chłop niczego się nie tykał, tylko dyktował Żydowi jakich nawozów potrzebuje. Resztę załatwiał pracownik, który wynosił z magazynu worki i układał je na furmance. Często rolnik, jeśli nie dysponował gotówką, mógł otrzymać nawozy na kredyt. [26]
Podobno Grybów był sennym, mało dynamicznym miasteczkiem. Może to i prawda, lecz na jeden dzień w tygodniu zmieniał się całkowicie! Był to poniedziałek, dzień targowy czyli jarmark. Do Grybowa na jarmark zjeżdżała się cała okolica! Od wczesnych godzin rannych słychać było nieustanny turkot wozów konnych na drogach prowadzących do Grybowa. Jechali na jarmark z Korzennej, Lipnicy, Ciężkowic, Bobowej, Polnej, Stróż, Gródka, Ropy, Śnietnicy, Florynki, Boguszy, Ptaszkowej, Mszalnicy, Cieniawy, Mogilna i Krużlowej. Wieźli ludziska co kto miał do sprzedania. A to kopy jajek, sterty serów, pachnące masło, wszelkiego rodzaju drób. Wieziono cielęta i prosięta, pędzono krowy i konie. Jeszcze wcześniej zjeżdżali na jarmark Żydzi z Bobowej, Gorlic, Krynicy i Nowego Sącza. Oni też wieźli różnoraki towar na sprzedaż. Po prawej stronie Rynku ustawiali gęsto, jeden obok drugiego kolorowe stragany, na których układali atrakcyjne towary, które miały wabić i nęcić klienta. Tuż obok kościoła ustawiano kramy z wyrobami powroźniczymi – były tu sznury, liny, powrozy. Dalej kram rymarzy z uprzężą końską i jej detalami. Wyżej handlowano garbowana skórą, miękką i twardą nadająca się na podeszwy i zelówki, a także kramy z obuwiem, tak roboczym, jak i wyjściowym.
W dalszej kolejności stały stragany z tekstyliami, pasmanterią, gotowymi ubraniami, nakryciami głowy. Były też kramy ze świeżutkimi wypiekami, jak placki z serem czy marmoladą, maślane bułki, obwarzanki, rogaliki, wszystko ponętne dla oka i wzbudzające apetyt. Cała żydowska brać krzykiem reklamowała swoje towary, wabiąc klientów. Zachwalając, wdzięczyli się, kłaniali, oby tylko interes szedł i był zysk, bo to świadczyło o handlowej żyłce kupca i jego operatywności. Po zakończonym jarmarku obliczano utarg, ładowano na furmanki pozostały towar, by nazajutrz pojawić się na jarmarku w innej miejscowości. W handlowaniu nie mogła przeszkodzić nawet ostra i śnieżna zima. Brali ze sobą stary garnek wypełniony węglem drzewnym, który rozżarzony grzał skostniałe ręce."
Rynek w Grybowie, fot. arch. rodziny Osików. Za Marią Osikówną plecami do fotografa chasydzki chłopiec.
Nieistniejące dziś domy przy ul. Kościuszki po stronie kościoła (Teitelbaum, Zellner, Pflaster, piekarnia Goldberga); fot. Z.Studnicki
"Handel żelaza, maszyn rolniczych i do szycia Izaak Wallach", fot. Z. Studnicki
Komentarz (oprac. Kamil Kmak)
[14] Kupiec Pejsach Kolber urodził się w 1892 r. w Żmigrodzie, jego żona Laja była córką Samuela Riegelhaupta i Sary zd. Fink, urodziła się w 1898 r. w Śnietnicy w pow. grybowskim. W Grybowie zamieszkali w roku 1910 (dane ze spisu wyborców z roku 1935). S. Osika wspomina, że Kolber był lekarzem, na co nie mamy potwierdzenia w innych źródłach. Rejestr handlowy z roku 1930 wymienia P. Kolbera jako handlarza galanterią. Kolberowie wynajmowali pomieszczenia w kamienicy Mordarskich. Pejsach zginął w Auschwitz 13.04.1942 r., żona z dziećmi Joelem, lat 17, i Chaną Mindel, lat 15, prawdopodobnie w Bełżcu. W tym samym mieszkaniu widnieje w Rejestrze Mieszkańców „służąca” Róża Golberger z Nowego Sącza. [powrót^]
[15] Izak Wallach urodził się w Siarach k. Gorlic jako syn Lezera i Frimety zd. Rosengarten w roku 1896. W Grybowie mieszkali od 1923 r. z żoną Rozą zd. Schwimmer z Gorlic, córką Jakóba i Estery zd. Rieger. Ich troje dzieci urodzonych w Grybowie to Lejzor, Lusia i Józef, kolejno w 1924, 1926 i 1927 r. Wspomnienie o rodzinie Wallachów złożył w Yad Vashem w 1999 roku siostrzeniec Izaka, wraz z fotografiami członków rodziny. W Rejestrze Mieszkańców jest adnotacja o wyprowadzeniu się całej rodziny do Gorlic we wrześniu 1937 r. pod adres Rynek 13. „Stosunkowo dobrze prosperujący sklep żelazny Wallacha został nagle zlikwidowany, a dom zmienił właściciela. Wallachowie zniknęli z horyzontu i słuch po nich zaginął.” – wspomina S. Osika. Według relacji krewnego Izak i Roza z dziećmi zginęli w Bełżcu. „W dniach 14–19 sierpnia Niemcy dokonali na terenie miasta [Gorlic] oraz w Garbicach i Buciarni egzekucji ok. 900 osób. Żydzi gorliccy zostali zamordowani w Bełżcu prawdopodobnie 20 sierpnia 1942 roku.” (za: portal Muzeum Historii Żydów Polskich, sztetl.org.pl). [powrót^]
[16] Józef Schein mieszał w kamienicy pod numerem 3 (dziś należy do SHP „Składnica”) z żoną Erną i dziećmi: Feigą, Idą, Gitlą, Salą i Aronem. Oprócz nich w tej samej kamienicy mieszkała rodzina Riegelhauptów: Majer, Helena, Mariem i Juda, a także chrześcijanie Danielscy, Cimiakowie, Klimkowie i Taraskowie. Stanisław Osika opisuje kamienicę tak:
"na parterze był sklep żelazny Scheina, w którym nigdy nie byłem, bo były do wyboru w rynku dwa inne sympatyczniejsze sklepy żelazne. Na piętrze było mieszkanie, w oknach którego siedziały zwykle córki, które, mimo wystawy, nie miały wzięcia". Pan Osika nie miał pełnej informacji, gdyż jak wynika z dokumentów, trzem córkom Scheina "wystawa" mogła pomóc - jedna wyszła za Judę Goetza, druga za Eliasza Hollaendra, trzecia za Uschera Blaugrunda i tylko najmłodsza pozostawała panną. Z całej rodziny przeżyła tylko Ida, po wojnie wyszła ponownie za mąż i nosiła nazwisko Tzelner. Ojca gestapo wywiozło w nieznanym kierunku jeszcze przed utworzeniem getta. Brat Aron zginął w Auschwitz 17.04.1942 r. Siostry i matka zginęły w 1942 w Białej Niżnej i Bełżcu. Leon Schagrin w książce "The Horse Adjutant" również wspomina sklep Scheina:
"był pełny użytecznych rzeczy i zawsze miał pełno odwiedzających z mnóstwem powodów by tam się zjawić. Mój powód był prosty, choć nie stać mnie było na nic, chodziłem w koło po sklepie, gapiąc się na asortyment i wyobrażając sobie, jak się czego używa. Może któregoś dnia mógłbym potrzebować klucza, jakiejś rurki lub piły, kleju albo papieru ściernego?" (tłum. z j. ang.)
Rodzinę Scheinów wspominają również dwie grybowianki. P. Barbara Młott-Mąkosa: ”W rynku był sklep żelazny - Szajn. Ojciec Szajnowi wszystko wypłacił do budowy domu, zamki, zawiasy i różne materiały budowlane. Oni mówili: "po co pan płaci, jak przeżyjemy to pan zapłaci". Żona Szajna była bardzo gruba. Jak w poniedziałki był wielki targ, to skarżyła się mamie na targu a mama: "pani Szajnowa, proszę przyjść do mnie do ogrodu, nie musi pani jechać do Rymanowa na odchudzanie, u mnie w ogrodzie pani popracuje, to pani zaraz schudnie". Śmiała się. Fajni byli. Mówili po polsku dobrze”. Pani Zofia Gołębiowska opowiada o wizytach Scheina w domu ojca, Alfreda Kumorkiewicza, który był mistrzem ślusarskim, zatem panowie intensywnie współpracowali. Józef Schein w święta częstował macą i potrawą z ryby. Pani Zofii w pamięć zapadła modlitwa gościa „do księżyca”. W „Polskim Słowniku Judaistycznym” znajdujemy hasło „Błogosławieństwo księżyca – […] – błogosławieństwo (modlitwa) dziękczynne za ponowne ukazanie się księżyca na niebie. Można je odmawiać, poczynając od trzeciej nocy po ukazaniu się księżyca, aż do jego pełni (tzn. do ok. piętnastego dnia miesiąca księżycowego). Zazwyczaj wypowiada się je na zakończenie szabatu, po odbyciu wieczornych modłów (maariw), pod gołym niebem, np. na dziedzińcu synagogi, kiedy księżyc jest dobrze widoczny. B.k. towarzyszy recytacja Psalmów i fragmentów Talmudu”. [powrót^]
[17] Izaak Einhorn, syn Abrahama i Mariem Lai zd. Linker, był jedynym wymienianym w źródłach i wywiadach handlarzem wyrobów szklanych, naczyń i porcelany w Grybowie. Mieszkał przy ulicy Siołkowskiej (Jakubowskiego), w rynku prowadził sklep w kamienicy Kasy Zaliczkowej, do którego wchodziło się z chodnika po stromych schodach (układ architektoniczny zachowany do dziś). Dwie z jego sióstr przed wojną wyemigrowały do brytyjskiej Palestyny, Ryfka (Rebeka) ur. 1899 oraz Matylda, ur. 1906. W Rejestrze Mieszkańców zachowała się dokładna data ich wyjazdu: 6 września 1933 r. Starsza siostra prowadziła w Grybowie bibliotekę hebrajską, była znawczynią i nauczycielką tegoż języka. Według relacji Estery Gilboa, córki innej grybowskiej halucy (emigrantki do Ziemi Izraela) Feigi Riegelhaupt, obie siostry Einhorn w Izraelu zmarły bezpotomnie, a wcześniej przez całe życie utrzymywały kontakt ze swoją grybowską przyjaciółką. Trzecia siostra, Sara, wyszła za mąż za Berla Landaua z Gorlic, a czwarta, Blima, za Jakuba Strengera (brak w Rejestrze Mieszkańców wpisu o zamieszkaniu męża). Berl Landau mógł być jedną z ofiar rozstrzelania Judenratu w Parku Miejskim 24.04.1942 – świadczy o tym charakterystyczny wpis tym samym charakterem pisma „zmarł 1942” przy jego nazwisku, jak przy nazwiskach poświadczonych innych 8 ofiar tej egzekucji. Berl Landau pojawia się, wraz z Paulą Besenową, jako aktywny korespondent Żydowskiej Samopomocy Społecznej w czasie trwania getta grybowskiego, organizator pomocy dla przesiedleńców i najuboższych mieszkańców getta. Jego niepoświadczony źródłowo udział w składzie dwunastoosobowej Rady Żydowskiej (Judenratu) wydaje się wielce prawdopodobny. Piąta siostra, Chana Emmerich, żona Roberta, mieszkała przed wojną w Berlinie. 02.03.1943 r. została deportowana do Auschwitz, gdzie poniosła śmierć. W Berlinie znajduje się kamień jej pamięci (Stolperstein).
[powrót^]
[18] Sklep Hartmana musiał robić wrażenie, zwłaszcza na dzieciach, skoro jest jednym z częściej wymienianych przez starszych grybowian. Katrzyna Kmak zd. Gryboś (1922-2013) z Białej Niżnej wspominała, że dostała od mamy pierwsze czerwone korale i pończochy zakupione u Hartmana.
Menasche Hartman, ur. w 1890 r. w Cieniawie, wsi przy gościńcu z Grybowa do Nowego Sącza, był synem Judy i Scheindli zd. Braun. Ożenił się w Grybowie z Reginą Silberbuch ur. w 1896 r. w Grybowie, córką Judy i Sary zd. Goetz. Zamieszkiwali w Rynku pod numerem 8. Ich dzieci, ofiary Zagłady, to Natan, lat 19, Sara, lat 18, Mala, lat 17, Chana, lat 14. Menasche był również zegarmistrzem, uczył fachu Peretza Silberbucha oraz Arona Kaufteila.
W szczątkach akt metrykalnych gminy izraelickiej w Grybowie znajduje się wpis zgonu Estery Hartman, matki Judy Hartmana w Cieniawie – zmarła w roku 1900 w wieku 90 lat.
Siostrą Menaschego Hartmana była Helena, żona Mejera Riegelhaupta, fryzjera, która zginęła razem z dziećmi Mariem i Judą. Zdjęcia i listy Riegelhauptów pisane do Paletyny przed wojną powróciły do Grybowa w 2019 r. dzięki siostrzenicy Mejera, Esterze Gilboa z Izraela i dołączą do Społecznego Archiwum Grybowa. [powrót^]
[19] Opisywany przez Oleksego rząd sklepów to: obuwniczy – szewc Pflaster, żelazny – Zellner, spożywczy i z pieczywem – piekarnia Pejsacha Goldberga, przełożonego synagogi.
Izaak Wolf Pflaster ur. w Łabowej w 1874 r. ożenił się z Beilą z Birkenfeldów, córką Mozesa i Gitli zd. Goldfinger, i zamieszkał w Grybowie w roku 1900. Pflaster prowadził zakład szewski. Zmarł 10 stycznia 1941 roku.
Wojnę przeżyło trzech braci Pflaster: Mojsze (przeszedł przez wschodnią katorgę: Donbas - kopalnie węgla, Syberia - wyrąb tajgi) i Chaim (sowiecki obóz) po wojnie zamieszkali we Francji, Mendel (przeżył obóz Auschwitz-Birkenau i Monowitz) w Stanach Zjednoczonych. Reszta rodziny: Beila, syn Natan, córka Reizla, córka Sara z mężem Józefem Bodnerem i dziećmi: Chaimem i Mojżeszem, zginęła w Zagładzie.
W 2013 roku udało mi się nawiązać kontakt z córką Mojsze Flastera i przez dwa lata miałem niezwykłą okazję słuchać w czasie rozmów w aplikacji Skype jego pięknej polszczyzny. Mendel Flaster zmarł w 2014 r. w San Diego, Mojsze w 2015. w Tuluzie. W grybowskim Rejestrze Mieszkańców przy urodzeniu Mozesa Pflastera widnieje data 1917 – przekazując ją państwu Flasterom w Tuluzie niechcący „postarzyłem” pana Mojsze o pięć lat. Zjawisko zmiany dat urodzenia po wojnie było bardzo częste, intencjonalne lub nie – dzieci Holokaustu często po wojnie nie znały swojej dokładnej daty urodzenia. Córka Mojsze przekazała mi 25 stron spisanych wspomnień ojca w j. francuskim, głównie dotyczących przeżyć wojennych: ucieczki do sowieckiej strefy okupacyjnej przez San w Sanoku z kolegami z przedwojennej organizacji syjonistycznej Haszomer Hacair, tułaczki po Lwowie, pracy przymusowej w Donbasie i Karelii, pobytu w Kazachstanie, powrocie do Polski po zakończeniu wojny i odnalezieniu się trzech braci w obozach DP w Niemczech, następnie nieudanej emigracji do Palestyny i uchodźctwie we Francji.
Jeśli chodzi o Grybów, Mojsze opowiadał o swoim domu przy Kościuszki, sąsiadach: Teitelbaumach, Zellnerach, Muchowiczach, o Szkole Męskiej, dyrektorze Korzeniu. Szczególnie w głowie utkwiło mu zdarzenie, kiedy kulig złożony z kilku sanek zjeżdżający z rynku na zakręcie pod kościołem wypadł z toru, a sanki z dziećmi wpadły przez okno do pracowni szewskiej ojca, Izaaka. Niestety jedno dziecko w wypadku straciło skalp na głowie i zmarło.
Shoah Foundation udostępnia nagranie wywiadu z Mendlem Flasterem na temat jego wojennych losów, w którym pojawia się wiele wątków grybowskich. [powrót^]
[20] Piekarnie prowadzili Żydzi: Abbe Greiman, Perla Unger, Dawid Eisen, Pejsach Goldberg, wcześniej (zapewne przed I wojną światową) Linker i Haber. Polskie piekarnie należały do: Edwarda Witka, Jakuba Myśliwca oraz Mariana Skrabskiego, jednak z relacji nie wynika by chrześcijanie preferowali „nieżydowskie” wypieki, kupowano tam, gdzie było najbliżej lub najsmaczniej.
Pejsach Goldberg ur. 1850 w Gorlicach, syn Abrahama i Heny, wdowiec po Sarze Ryfce zd. Herbach, ur. 1851 w Grybowie, córce Selmana i Ziny zd. Hirsch (zachowany w metryce wpis ślubu w 1888 r.), był przełożonym synagogi wg dokumentu z 1905 r. Jego piekarnia położona była na stromym brzegu rzeki Białej, od strony mostu. Kilkoro starszych grybowian wspominało piekarnię nad rzeką, do której schodziło się po schodkach z samego wejścia na most kołowy.
Córka Pejsacha Goldberga, Chaja, wyszła za mąż za Joachima Zellnera z Limanowej. Mieli dzieci: Arona, Henię i Józefa. Henia wyszła za Mojżesza Degena z Nowego Targu. Co ciekawe, w Rejestrze Mieszkańców również brat Chai wpisany jest jako Zellner (tak jak ona dziecko Pejsacha i Sary Ryfki Golbergów, zatem spodziewać można się nazwiska Goldberg), to Hersch, mąż Cyny Herbach, córki Abrahama i Jochwety Herbachów. Herbachowie i Golbergowie sąsiadowali okno w okno, lecz po dwóch stronach rzeki Białej. Cyna Zellner urodziła syna Abrahama Pejsacha 25 maja 1939 r. w Krakowie. Rejestr mówi, że Hersch i Chaja z niemowlęciem przybyli do Grybowa z Krynicy 5 września 1939 r. i zamieszkali z rodzicami.
Abbe Greiman prowadził piekarnię przy ul. Sądeckiej (dziś Kazimierza Wielkiego). Urodził się w 1892 r. w Królowej Ruskiej (dziś Królowe Górnej), ożenił się z grybowianką Hendlą Weiss, córką Schai i Reizli zd. Blummer. Nikt z rodziny nie przeżył wojny: bliźnięta Mozes i Beila - lat 16, Chana – lat 10, Bernard – lat 8. Brat Abbego, krawiec Jakub Greiman mieszkał przy Węgierskiej z żoną Perlą, rodem z Szymbarku. Ojciec Greimanów, Mojżesz, był inwalidą (dziś powiedzielibyśmy: weteranem) wojennym, pobierał emeryturę państwową.
Dawid Eisen mieszkał i prowadził piekarnię tuż obok synagogi przy ul. Różanej (dziś Kilińskiego). Pochodził z Uścia Solnego k. Bochni, w Grybowie ożenił się z Chają zd. Linkier, córką piekarza. Dom został nabyty w drodze kupna od Josla Weissa – zachowały się akta budowlane z 1895 r. córka Dawida i Chai Judyta wyszła za Jungermanna; była przewodniczącą Stowarzyszenia Kobiet Żydowskich, o którego działalności nie wiemy nic poza samym istnieniem. Syn Józef był członkiem klubu sportowego Hakoach. Syn Mozes był piekarzem tak jak ojciec. Syn Izaak był piłkarzem Grybovii, niestety w czasie wojny okrył się złą sławą jako członek żydowskiej policji porządkowej. Z żoną Sarą Ryfką, rodem z Mielca, mieli dwóch synów, Dawida i Chaima, którzy zginęli w wieku 5 i 3 lat.
Perla Unger zd. Grybel, ur. W 1858 r. była córką Naftalego Grybla i Idessy Gutwirt i wdową po Herschu Lejzerze ze starej grybowskiej rodziny Ungerów. Naftali Grybel był mohelem, wykonywał rytualne obrzezania chłopców po narodzinach. Samuel Unger, ojciec Herscha Lejzera a teść Perli żył ponoć 105 lat, urodzony w 1807 r. zmarł w 1912. Rodzina zachowała jego fotografię.
Nazwisko Unger to jedno z najczęstszych w miasteczku i okolicy do 1942 r. Na cmentarzu żydowskim w Grybowie Jolanta Kruszniewska odczytała macewę żony Samuela, Biny Beili zd. Reich.
Hersch i Perla Ungerowie mieli kilkoro dzieci, m.in. syna Szyję (forma imienia Izajasz). Żona Szyi Gitla urodziła się w węgierskim Bardejowie - w Austro-Węgrzech przygranicznego dziś Grybowa od Bardejowa nie dzieliła granica, małżeństwa takie nie były rzadkością do I wojny światowej.
Małżeństwo Ungerów związało się z Wadowicami, gdzie urodziły i wychowały się ich dzieci: Beniamin, Sara, Ida, Bella, Harry, Naftali, Chaim, Mojżesz i Dawid. Fotografia (będąca przewodnim motywem projektu „Ludzie, nie liczby” w 2019 r.) została wykonana podczas odwiedzin w Tarnowie u brata Szyi - Abrahama. Mały Naftali trzyma na niej tradycyjną chorągiewkę z okazji święta Simchat Tora - Radość Tory. Możemy nawet przypisać datę dzienną zdjęcia - 7.X.1928 r. Dwie córki, Sara i Bella, wyemigrowały na Zachód przed wybuchem wojny.
Okupacja niemiecka zastała Ungerów już mieszkających w Zakopanem. Najstarsi synowie służyli w Wojsku Polskim, wg relacji Harry'ego był to Pułk Strzelców Podhalańskich, i walczyli w kampanii wrześniowej. Beniamin - na zdjęciu w polskim mundurze, trafił na Syberię i tam zginął. Przeżyły go jego małoletnie dzieci. Harry dotarł aż do Kazachstanu, przeżył katorżniczą pracę w gułagu i później wrócił na Zachód przez Iran. Piątka młodszych dzieci i rodzice w czasie okupacji przenieśli się do rodzinnego miasteczka Szyi, do Grybowa. Zamieszkali przy ul. Cmentarnej, teren ten obejmowała część getta tzw. otwartego. Podzielili tragiczny los grybowskich Żydów, nie wiemy czy spoczywają pogrzebani w Białej Niżnej k. Grybowa czy w Bełżcu - Niemcy nie tworzyli takich list bądź nie zachowały się. Z rozległej rodziny Ungerów zginęło kilkadziesiąt osób spośród przeszło dwóch tysięcy ofiar z getta w Grybowie.
Córka Herscha Lejzera Ita wyszła za Majera Rosnera, mieszkali przy ul. Św. Katarzyny (dziś Grottgera). Mieli ośmioro dzieci: Samuela (najstarszy, urodzony w roku 1915), Scheindlę, Ides, Beilę, Reginę, Chaima, Sarę i Minę – najmłodszą, urodzoną w 1936 r. Akta pięciorga dzieci Rosnerów zachowały się w grybowskich szkołach podstawowych.
Inna córka Estera wyszła za Chaima Nuchema Herbacha, mieszkali przy Węgierskiej w kamienicy rabina Halberstama.
Brat Herscha Leizera Mojżesz wyjechał w 1911 r. do USA, w 1921 wyjechała jego żona Basia (sic, właśnie tak była zapisywana w dokumentach).
Siostra Herscha Leizera Mirla-Emilia, wyszła również za Ungera - Eliasza, syna Natana i Tyli zd. Kleiman z Nowego Sącza. Cała rozległa rodzina Ungerów mieszkała przy ul. Kościuszki. Eliasz i Emilia mieli córki Binę i Laję Genię oraz syna Herscha Leizera.
Jakób Unger, kolejny syn Samuela i Biny Beili, prowadził w rynku nieprzerwanie od 1892 r. zakład szklarski. Jego żoną była Doba zd. Weiss, córka Barucha Weissa i Estery zd. Unger. Szklarzem był również syn Jakóba i Doby, Aron. Aron i Leona zd. Riff z Nowego Sącza mieli dzieci: Mojżesza ur. w 1938 r. i córkę Ruchlę Frimetę, urodzoną 14.09.1941 r. Córką Jakóba i Doby była Mindla Spira.
Córką Samuela i Biny Beili była Mindla Alster, żona kupca Leizera Alstera, staruszkowie zamieszkiwali w rynku bez dzieci. Zachowały się rejestry emigracyjne Beili Alster z Grybowa do Ameryki, być może to właśnie córki tych dwojga. [powrót^]
[21] Spirowie – patrz [11]. [powrót^]
[22] Bajorki, część wsi Biała Niżna przylegającej do Grybowa od północy, słynęły z karczmy, w której mężczyźni przebywali, grając w karty, nawet po kilka dni z rzędu – żony donosiły im obiady (relacja Katarzyny Kmak zd. Gryboś). Nie znamy nazwiska rodziny prowadzącej karczmę, jednak znane są tylko dwie rodziny żydowskie, które w dokumentach mają Białą Niżną jako miejsce urodzenia: rodzina Zachariasza Riegelhaupta oraz Herscha Goldmana.
Hersch Goldman, ur. w 1858 r. w Białej Niżnej jako syn Izraela i Chudes zd. Zorn, zamieszkał w Grybowie na Pająkówce (przy ul. Kościuszki) z żoną Eilgą zd. Weiss z Polan i córką Sarą w roku 1916 (adnotacja w Rejestrze Mieszkańców). Hersch zmarł w 1936 r. Przeżył jego syn Izrael – złożył w Yad Vashem świadectwo o śmierci matki, siostry oraz dwóch braci: Jozefa i Samuela (zamieszkali poza Grybowem).
Zachariasz Riegelhaupt jest postacią poświadczoną w kilku źródłach. Był znaczną personą w Grybowie, swoim czasem posiadał kamienicę w rynku, ożenił się z Sarą Krieger, córką Abrahama, właściciela domu w rynku (wg rejestru w „Tece Schneidera”, 1846). Urodził się w roku 1854, a w 1918 z żoną i dziećmi: Baruchem i Esterą, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych (dane z archiwum miasta Brema – tamże miejsce urodzenia figuruje jako Biała Niżna). Przed I wojną światową był jednym z sześciu abonentów sieci telefonicznej (wg „Spisu abonentów c.k. sieci telefonicznych w Galicyi” wyd. Lwów 1912) wymienionym w Grybowie, ale z adnotacją „Biała Niżna”. W Zagładzie zginęli synowie Zachariasza i Sary, Abraham i Izaak – jest źródło dot. wysiedlenia Izaaka z Hanoweru do Poznania oraz świadectwo złożone w Yad Vashem przez brata, Barucha (zam. w San Francisco). [powrót^]
[23] Piwiarnia Mendla Klaftera znajdowała się przy ulicy Kolejowej (dziś: Grunwaldzkiej) nr 365 w Grybowie. Na portalu aukcyjnym około 2011 roku udało się pozyskać od sprzedawcy z Gorlic zdjęcie znalezione w Grybowie. Widać nam nim starca z młodszym mężczyzną i małą dziewczynką. Badanie archiwum w Nowym Sączu pozwoliło ustalić, że pod tym adresem faktycznie mieszkali: Mendel Klafter, ur. w roku 1860 w Bardejowie na Węgrzech (dziś Słowacja), jego żona Frimeta z Kriegerów ur. w roku 1861 w Grybowie, córka Mendla i Reizli, oraz ich córka Nicha Reich z mężem Mozesem Józefem Reichem z miejscowości Odrowąż k. Nowego Targu. Nicha i Mozes mieli córkę Rozalię urodzoną w 1929 r. - najprawdopodobniej widzimy ją na zdjęciu.
W tym samym domu mieszkał jeszcze syn Mendla i Frimety, Mojżesz Klafter, zegarmistrz, z żoną Esterą zd. Izrael, urodzoną w Krakowie, oraz dwóch synów, Siegfried, lat 18 i Harry, lat 15, urodzeni w Niemczech.
Archiwum Yad Vashem milczy o tej rodzinie - prawdopodobnie nie przeżył nikt z krewnych.
Mendel zginął jako jeden z pierwszych, zabrany z Grybowa przez gestapo i rozstrzelany w Nowym Sączu. Los pozostałych zakończył się w Bełżcu.
W Grybowie, słynącym z browaru austriacko-francuskiej rodziny Paschek, kilkanaście rodzin żydowskich zajmowało się propinacją, oprócz Klaftera: Fink, Faber, Krieger, Fuehrer, Cyzer, Gottlob, Kauftheil, Kessler, Herbach, Hirschfeld, Wolf, Westreich, Grybel, Goldman. Salę bilardową z piwiarnią prowadziła Lajka Ornstein. Wydaje się to dużo jak na czterotysięczne miasteczko, jednak trzeba pamiętać, że grybowskie jarmarki przyciągały tłumy Polaków i Rusinów-Łemków z okolicznych powiatów. Sam Grybów był siedzibą sądu i powiatu do 1932 r.
Jako ciekawostkę dodać można, że wyszynk prowadził w XIX wieku w Grybowie Abraham Pitzele, dziadek Chiela Pitzele, który po chrzcie jako Henryk Orliński został senatorem II RP z ramienia... Narodowej Demokracji. Wnukiem Henryka Orlińskiego jest wybitny polski filozof, prof. Jan Woleński. [powrót^]
[24] Adolf Kruger u Oleksego to w istocie Abraham Krieger, właściciel rozlewni piwa okocimskiego i właściciel hotelu przy rynku w Grybowie, syn Mendla, syna Abrahama. Pierwszy Abraham Krieger wzmiankowany jest w już w „Tece Schneidera”, w najstarszym spisie grybowskich właścicieli domów z roku 1846. Wnuk pierwszego, drugi Abraham, urodził się w 1885 r. Ożenił się z Heleną zd. Hirsch, urodzoną w Muszynie. Ich syn Emanuel urodził się w 1919, a córka Zofia Rachela w 1921 roku. Obydwoje uczęszczali do Gimnazjum Koedukacyjnego w Grybowie.
Wyjątkową pamiątką po Kriegerach jest znaleziony na portalu aukcyjnym list, wysłany 08.12.1940 r. przez Abrahama i Emanuela Kriegerów, zaadresowany do Zofii Krieger w Grybowie. Ojciec i syn udali się z początkiem wojny "na uciekinierkę", jak wielu mężczyzn z Grybowa. Abraham tak pisze do córki: "Kochana Zosiu! [...] My o Tobie nie zapominamy ani na chwilę, ale niestety nic Ci pomódz nie możemy i ubolewamy, że jesteś bez środków do życia. [...] U nas nic nowego. Co słychać w domu. Całujemy Was serdecznie. Abraham. Manek."
Kartka została wysłana ze Stryja, z terenu ZSRR. Wspomnieni w niej są też członkowie rodzin Kohn i Zorn z Grybowa, jako ukrywający się w pobliżu. "Są pogrążeni w żałobie z powodu śmierci Kohnowej, a pochowali ją w lesie pod sosną"...
Niestety, Emanuel i ojciec wrócili później do Grybowa i podzielili los grybowskich Żydów. Nikt z Kriegerów nie przeżył wojny. Emanuela znajdujemy też na zdjęciu ze śwadectwa maturalnego w archiwum LO w Grybowie oraz na kilku zdjęciach klasowych.
Przez środek miejsca, w którym stał dom Kriegerów przejeżdżamy, wjeżdżając na grybowski rynek od strony Nowego Sącza - drogę poszerzono wkraczając na działkę po wyburzonym domu.
Emanuela wspomina również S. Osika: „Abraham Krieger był właścicielem wód gazowanych i małej cukierni w rodzinnym domu. U jego syna Emanuela (Mońka, naszego kolegi gimnazjalnego), mieliśmy otwarte konto kredytowe na oranżadę i ciastka, które spłacaliśmy w miarę dopływu gotówki. Rodzice Mońka zajmowali obszerne mieszkanie na piętrze.”
Utrapieniem dla rodziny był brat Abrahama, Dawid Krieger, którego powszechnie uważano za nałogowca i hazardzistę. „Opowiadano, że umierającej żonie wyrwał poduszkę spod głowy i przegrał w karty […] wysoki, chudy, blady starszy mężczyzna, stawał na rynku pod murem rodzinnego domu, w gorące letnie popołudnie, w płaszczu narzuconym na ramiona, z podniesionym kołnierzem i patrzył niewidzącymi oczyma, wzbudzając współczucie nieznajomych.”
Matka Abrahama i Dawida, wdowa po radnym miasta Mendlu, Laura Krieger zd. Herz, urodzina w 1862 w Żmigrodzie, zmarła w Grybowie w roku 1940 i pochowana jest najpewniej na grybowskim cmentarzu żydowskim.
W domu Kriegerów mieszkał jeszcze adwokat Bronisław Friedman z żoną Alfredą. On pochodził z Kurzan k. Brzeżan, ona z Przewłoki k. Buczacza – stanowili część całkiem licznej grybowskiej inteligencji pochodzącej z Galicji Wschodniej (dzisiejsza Ukraina).
Córkami Mendla Kriegera były: Gittel, która wyszła za Bernarda Jakóba, mieszkali przy ul. Sądeckiej (dziś Kazimierza Wielkiego); Friemeta, żona Mendla Klaftera; Toba, która wyszła za Izraela Berla Lenkowicza i zamieszkała w Krakowie. [powrót^]
[25] Finkowie – patrz [13] [powrót^]
[26] Herbachowie to jedna z najstarszych i najliczniejszych rodzin żydowskich w Grybowie. W najwcześniejszych dokumentach pisownia brzmiała Herbauch. W latach 30. w różnych częściach miasteczka żyło ponad 60 Herbachów.
Przykładowo Hersch Herbach syn Izaaka, był żonaty z Idą Herbach córką Chaima Herbacha i Chai, zamieszkiwali w okolicy zwanej Herbachówką (dzisiejsze Osiedle 600-lecia przy ul. Grunwaldzkiej).
Tak Herscha wspomina Łemko z podgrybowskiej Wawrzki Roman Chomiak („Nasz łemkowski los”, Nowy Sącz 1995), fragment przytaczam in extenso wraz z ciekawym opisem Żydów ze wsi Wawrzka:
„Napiszę o Herszku Herbachu z Grybowa. Herbachowie byli bogaci, mieli dużo lasu w Ptaszkowej, duży magazyn z nawozami i w Gorlicach piwiarnię. Jak mego brata zabrali do wojska, to ja zajmowałem się gospodarstwem, miałem wtedy 17 lat, 10 hektarów i dwoje młodszego rodzeństwa na utrzymaniu, bo były małoletnie. Brat miał zadłużenie u Herbacha. Przyszedłem do niego i mówię: panie Herbach, nie posyłaj mi upomnień, jak coś spieniężę, to będę panu spłacał dług. - Przynoś i 5 złotych, przyjmę. Jak przyniosłem pieniądze, jak mnie zobaczył, pełna sala była dłużników, mówi: Chomiak chodź tu, bo ty nie masz czasu, bo ty jesteś sam na gospodarstwie. Napisał mi kwit i napisał ile jeszcze zostało długu. Masz, ażeby nie było między nami nieporozumień. I też tak załatwiłem, bo brat nabrał od Finka Żyda z Grybowa cementu i z niego robiłem z pomocnikiem dachówkę na dach mego rodzinnego domu, a teraz w nim mieszkają obcy ludzie.
Jeszcze wrócę o panu Herszku Herbachu, Żydzie z Grybowa. Jak jechałem na front, to przed Grybowem mówię do mego podporucznika: panie poruczniku, za tą górą jest nasza wioska. A porucznik do mnie: może pan napisać list. - Panie poruczniku, nie mam ani papieru, ani pióra. Porucznik zerwał torbę z ramienia, dał mi papier i pióro. Pożegnałem się tym listem z bratem i dwojgiem rodzeństwa, ale pociąg na stacji stał bardzo krótko, zobaczyłem z mojej wioski sąsiada Makarego Szufnarowicza, dałem mu ten list, on też miał kartę mobilizacyjną, poszedł i oddał ten mój list do Żyda Herszka Herbacha. Potem Herbach trzy targi szukał mego brata Włodzimierza, aby mu list oddać własnoręcznie. Mój wujek, Konrad Buranycz, jak robił wesele swej córce Stefanii, to zaprosił braci Herbachów na wesele. Przyjechali, jeden tańczył, drugi klaskał rękami, śmiał się, tacy bogaci Żydzi przyjechali do Łemka na wesele. Jak Niemcy wkroczyli do Polski, to ten Herbach mówił: Chomiak, przyjeżdżaj dwoma furmankami i bierz nawozy, bo wkrótce nam ich Niemcy zabiorą to nawozów nie będzie. Ale brat nie pojechał, bo nie lubił łatwizny.
Oni przeczuwali swoją zagładę. Jeszcze przed wojną mój wujek mówi: Herszku, ale wy jesteście bogaci, a Herszko na to: Buranycz, nic mnie nie cieszy, bo idzie na nas zagłada. A Buranycz na to: Herszku, to nieprawda, nie wierz w to, a Herszko na to: jest pisane w naszych księgach, chyba by Boga na niebie nie było. To mi tą rozmowę powiadał Ujek Buranycz. W naszej wiosce Wawrzce była jedna rodzina żydowska, ale za mojej pamięci była tylko sama kobieta, nazywali ją Mośkania, była bardzo ładna. Jak brała ślub, podstawili jej innego mężczyznę, ale jakoś żyli, mieli dzieci, wyjechali do USA. Pamiętam, jak byłem u niej z mamą, to mnie gościła macą. Miała służącą, na imię Pazia. Ta Żydówka miała dużo pola, ale trzymały tylko jedną krowę. Służąca poszła po trawę z płachtą, a że trawa była ciężka, to siadła na ostyrni, znaczy na płocie, miała głowę do tej płachty, płachta z trawą po jednej strome żerdzi a ona po drugiej i się dusiła. Ja byłem mały chłopczyk i ją uratowałem od uduszenia.”
Brat Herscha, Salomon, był radnym miejskim; jego żona również, jak żona brata, była z Herbachów – Feiga, córka Abrahama i Jochwety zd. Horowitz. Jochweta pochodziła z Limanowej. Feiga miała brata Izaaka, który ożenił się z Itą zd. Herbach, córką Chaima i Chai, brata Izraela, żonatego z Malą, brata Arona Schaję, żonatego z Gitlą zd. Kant z Bobowej, oraz siostrę, również Itę. Salomon i Feiga mieli syna Abrahama, w 1942 r. miał 19 lat, córkę Hindę – 21 lat. Izaak i Ita mieli pięcioro dzieci: Ida, Abraham, Chaja - lat 18, 13, 6, bliźnięta Izrael i Ozjasz – lat 4.
Inny brat Herscha, Naftali, był właścicielem tartaku. Był żonaty z Marią zd. Goetz, córką Salomona, również właściciela tartaku i radnego miejskiego. Mieli córkę Zofię, z którą przyjaźniła się p. Barbara Młott. Zofia oddała jej na przechowanie świadectwo szkolne.
„Zośka Herbach - zastrzelili jej ojca, leżał przed domem, tuż przed drzwiami, pod miastem, przy ul. Grunwaldzkiej naprzeciwko domu Gardułów. Dała mi świadectwa szkolne i mówi: - Jak przeżyję to mi oddasz. - Zawsze je z sobą woziłam. Przekazałam je w końcu do Muzeum Holokaustu.”
Zofia miała siostrę Rozalię. Zofia zginęła w wieku 18 lat, Rozalia – 12.
Synem Chaima i Chai zd. Perlstein był Chaskiel Herbach, żonaty z Zofią zd. Królik. Chaskiel i Zofia mieli córkę Helenę, lat 8. Chaskiel miał rodzeństwo: Izraela, Arona, Sarę i Itę.
Matka Herscha, Salomona i Naftalego, Sara zd. Goldfarb, pochodziła ze Zborowa na Słowacji. Zmarła 19.10.1941 r. Wojnę przeżył jej wnuk, syn Cyny Gaertner, Aron.
Inna gałąź Herbachów zamieszkiwała przy rynku, obok rabina Halberstama: Gimpel Herbach, prowadzący „sklep korzenny” (dokument z 1878 r.) żonaty z Blimą Unger, a potem jego syn Chaim, który posługiwał się nazwiskiem matki. Zagładę przeżył syn Chaima, Szymon Unger vel. Herbach.
Były jeszcze przy rynku rodziny braci Chaima Nuchema, Mozesa i Mendla Herbachów, synów Salomona i Małki zd. Neugrochel.
Mozes Herbach, ur. w roku 1863 w Grybowie, ożenił się z córką galicyjskego pioniera syjonizmu - Samuela Goldberga, Rachelą. Samuel Goldberg był postacią nietuzinkową, reprezentował Grybów na kongresach syjonistycznych, i to prawdopodobnie od niego rozpoczęła się prężna akcja edukacyjna i kulturalna syjonistów w Grybowie, co w latach 30. zaowocowało aliją kilkorga grybowian do Eretz Izrael oraz obsadzeniem połowy rady gminy wyznaniowej w Grybowie przez syjonistów, będących w opozycji do ortodoksyjnych stronników rabina Halberstama. Siostrzeniec Samuela Goldberga, a zatem kuzyn Racheli Herbach, urodzony w Grybowie Eliezer Rieger, został autorem pierwszych podręczników języka hebrajskiego, a później nawet dyrektorem generalnym w Ministerstwie Edukacji i Kultury państwa Izrael.
Synem Mozesa i Racheli był Majer, mieszkaniec ul Cmentarnej, miał żonę Sarę zd. Spira z Wiśnicza. Z tą rodziną wiąże się historia przekazywana z pokolenia na pokolenie w rodzinie byłego burmistrza Grybowa, p. Grzegorza Radzika.
Fotografię dwojga swoich dzieci, Rechci i Siulka, pani Herbachowa włożyła w dłoń swojej sąsiadki z ul. Cmentarnej, Honoraty Skowrońskiej, w dzień likwidacji getta - taka relacja przechowała się w rodzinie pana Grzegorza Radzika w Grybowie. Kilka dni temu pan Grzegorz podzielił się tą bezcenną pamiątką, wklejoną do rodzinnego albumu.
Badanie dokumentów pozwala ustalić, że dziewczynka ze zdjęcia, Rachela Herbach, urodziła się w kwietniu 1939, a jej brat Szulim w 1929 roku. Wiek dziewczynki na zdjęciu świadczy, że wykonano je w latach 1941/42, czyli już w czasie funkcjonowania getta w Grybowie.
Mendel Herbach był żonaty z Chają zd. Fuehrer z Łabowej. Mieli córki: Hindę, Zislę i Marię – miały w chwili śmierci odpowiednio 40, 37 i 35 lat.
Chaim Nuchem z Esterą zd. Unger miał dzieci: Hindę i Gimpla, 41 i 33 lata.
Obok synagogi przy Różanej mieszkał Selman Herbach z żoną Dobą, mieli synów Leiba i Gimpla, córki: Laję, Chanę Rachelę, Sarę i Reizlę – odpowiednio 27, 26, 23, 14, 12 lat.
Inny Chaim Herbach, z Grunwaldzkiej, syn Izraela i Reizli, był żonaty z Liebą zd. Bergman z Nowego Sącza, mieli dzieci: Łacę i Arona.
Z Herbachów pochodziły również: Sara Steinfeld, żona Jakóba, córka Mozesa i Racheli; Estera Wulkan, żona Israela, córka Chaima Nuchema i Estery, jej siostra Malka Steinberger, żona Peisacha; Perla Neugroschel, żona Wolfa, córka Chaima i Chai; Sara, matka Debory Blaustein i Ryfki Odze zd. Unger; Estera, matka Cyny Falibaum i Doby Fuehrer zd. Goldfarb.
Herbachowie z „Herbachówki” przy ul. Grunwaldzkiej prowadzili lodownię, hurtownię zboża i mąki, sprzedaż nawozów i maszyn rolniczych, wytwórnię wody sodowej i propinację. Liczni Herbachowie zajmowali się handlem skórami, Chaim Nuchem handlował tkaninami i suknem. Wśród Herbachów byli zarówno ortodoksi jak i „postępowi”. Łaca Herbach zdała w 1932 r. maturę w Gimnazjum Koedukacyjnym w Grybowie. Należała do syjonistycznego zrzeszenia Hanoar Hacijoni.
Wielu Herbachów podjęło próbę ucieczki na wschód w 1939 r., jednak później, po wkroczeniu do Polski wojsk sowieckich, powrócili do Grybowa. Podobny los spotkał ogółem około 60 grybowskich Żydów. Zachowały się dokumenty tożsamości tzw. „Judenausweis” Herbachów, wystawione w Dobromilu na wschodzie, przed powrotem do Grybowa.
Z całej tak ogromnie liczbej rodziny Herbachów zdołał przeżyć poza Szymonem Ungerem synem Chaima Herbacha tylko jeszcze Aron Gaertner, syn Cyny zd. Herbach, córki Izaaka i Sary.